W komentarzach do powieści “Harry Potter i Deponent Założycieli” jeden z Czytelników zwrócił mi uwagę na nieścisłości w kwestiach związanych z przemieszczaniem się czarodziejów w obu tomach trylogii Bractwa Czarnej Gwiazdy. Jego celne spostrzeżenia sprowokowały mnie, aby lepiej przyjrzeć się temu zagadnieniu. Okazuje się, że kwestia przemieszczania się czarodziejów jest przedstawiona w sadze Harry Potter w sposób bardzo kulawy i często prowadzi do absurdów fabularnych.
Sposób pierwszy: Latanie na miotle
Pomijając nadzwyczajne magiczne środki transportu (takie jak Ekspres Hogwartu, czy autobus Błędny Rycerz), pierwszym sposobem przemieszczania się czarodziejów, z którym mamy styczność jest lot na miotle. Już w “Kamieniu Filozoficznym” Harry bierze udział w lekcji latania na miotle, a później wykorzystuje tą umiejętność podczas meczy quidditcha. Ten sposób poruszania się jest w świecie czarodziejów bardzo powszechny, mimo iż nie należy do najszybszych. Na kartach cyklu Harry Potter wiele razy mieliśmy z nim styczność i często odgrywał znaczącą rolę w fabule, jak choćby podczas ewakuacji siedmiu Potterów z Privet Drive 4 w “Insygniach Śmierci”. Latanie na miotle jest ulubionym sposobem przemieszczania się Harry’ego, chociaż przy brzydkiej pogodzie, lub niskiej temperaturze może być mocno problematyczne.
Sposób drugi: sieć Fiuu
Innym dość powszechnym sposobem przemieszczania się w świecie czarodziejów jest sieci Fiuu. Przy użyciu magicznego proszku, oraz kominków podłączonych do tejże sieci czarodzieje mogą podróżować z punktu A do punkt B, lub tylko odwiedzać się na chwilę, żeby o czymś porozmawiać (głowa w kominku, bez zmiany miejsca przebywania). Tą metodę po raz pierwszy widzimy w “Komnacie Tajemnic”, kiedy to Harry źle wypowiada nazwę miejsca docelowego i omyłkowo trafia gdzie indziej, niż planował. Przy okazji krztusi się popiołem, a jego ubranie zostaje ufajdane sadzą. Widać więc, że podróżowanie w ten sposób nie należy do zbyt wygodnych i przyjemnych, chociaż umożliwia przemieszczanie się dużo szybciej niż miotły. Dodatkowym minusem tej metody jest fakt, że aby z niej skorzystać kominek musi być podłączony do sieci Fiuu, którą zarządza Biuro Sieci Fiuu w Departamencie Tajemnic. Ministerstwo monitoruje więc w pełni, kto i w jaki sposób korzysta z tej metody. W Hogwarcie generalnie wszystkie kominki są odłączone od sieci ze względów bezpieczeństwa. Wyjątkiem jest tutaj kominek w gabinecie dyrektora szkoły.
Sposób trzeci: świstoklik
W “Czarze Ognia” poznajemy kolejną metodą przemieszczania się, czyli świstoklik. Dla przypomnienia: są to zaczarowane przedmioty, których dotknięcie w określonym momencie sprawia, że czarodziej lub grupa przenoszą się błyskawicznie w inne miejsce. Można uznać, że z trzech wspomnianych dotąd metod ta jest zdecydowanie najszybsza i jako jedyna umożliwia jednoczesne przemieszczenie się większej grupy osób. Co więcej nie powoduje na ogół żadnych przykrych dolegliwości (nie zostały opisane w “Czarze Ognia”) i nie stwarza ryzyka zniszczenia swoich szat, ani rozszczepienia (jak przy teleportacji). Świstokliki z założenia są jakimiś starymi, zniszczonymi rzeczami, które mugole spotkawszy na swojej drodze uznają za nie warte ich uwagi śmiecie. Po użyciu świstokliki faktycznie stają się śmieciami i są wyrzucane (“Czara Ognia”, s 84).
Podsumowując: świstoklik działa tylko raz, o ściśle określonym momencie (dniu i godzinie) i przenosi czarodziejów do miejsca, które zostało wyznaczone wraz z datą i godziną przy rzucaniu czaru na ten przedmiot.
Świstoklik jednorazowy, chyba że Harry musi akurat nawiać
Podane powyżej fakty spowodowały, że już w “Czarze Ognia” J.K. Rowling dopuściła się bardzo poważnego błędu fabularnego. Kiedy Harry i Cedrik docierają do Pucharu Turnieju Trójmagicznego (przemienionego przez Barty’ego Croucha Juniora w świstoklik), ten przenosi ich na cmentarz w Little Hangleton. W tym momencie powinien już stać się bezużyteczny, podobnie jak but, który umożliwił Harry’emu dotarcie na finał Mistrzostw Świata w Quidditchu. Tymczasem Harry ucieka spod nosa Voldemorta ponownie używając tego Pucharu tylko w przeciwnym kierunku. Rowling nigdy nie wyjaśniła, dlaczego ten świstoklik zadziałał i skąd Barty Coruch Junior wiedział, w którym dokładnie momencie Potter dotrze do świstoklika i go dotknie. To przykład braku konsekwencji autorki w tworzeniu świata magii.
Bo nawet jeśli świstokliki działały by z założenia w dwie strony, to śmierciożercy by przecież o tym wiedzieli (a Crouch Junior zaczarowując Puchar musiałby określić moment jego odwrotnego użycia) i Glizdogon pierwsze co zrobiłby, po zabiciu Cedrika to usunąłby świstoklika z zasięgu Harry’ego. Inna sprawa, że Puchar zadziałał jako świstoklik od razu, gdy tylko Harry i Cedrik go dotknęli, a nie w wyznaczonym przez Croucha Juniora momencie. Czemu więc jedne świstokliki działają inaczej niż inne? Tą dziurę logiczną postaram się załatać ja. W “Uciekinierze z Nurmengardu” znajdzie się dokładne wyjaśnienie, dlaczego tamtego pamiętnego dnia świstoklik zadziałał w odwrotną stronę i umożliwił Harry’emu ucieczkę. Z pewnością będziecie zszkowani rozwiązaniem tej zagadki.
Świstoklik zamiast szafki zniknięć. Niestety Draco okazał się na to za głupi
Ze świstoklikiem wiąże się kolejna dziura logiczna w świecie magii. W “Zakonie Feniksa” po tym, jak Artur Weasley pada ofiarą Nagini, Albus Dumbledore bez trudu wyczarowuje świstoklika w swoim gabinecie. Dzięki staremu czajnikowi dzieci Artura szybko opuszczają Hogwart i przenoszą się do Grimmauld Place 12. Okazuje się więc, że świstokliki są prostym sposobem, żeby obejść zabezpieczenia Hogwartu.
Skoro tak jest, to po co Draco Malfoy eksperymentował tyle czasu z szafką zniknięć w “Księciu Półkrwi”, żeby otworzyć drogę do zamku śmierciożercom? Przecież mógł zrobić z jakiegoś śmiecia świstoklik, który podobnie jak Puchar Turnieju Trójmagicznego zadziałałby w dwie strony. Skorzystałby z niego, przeniósł się do śmierciożerców, zabrał ich ze sobą i wrócił do zamku. Jak więc widać, fabuła “Księcia Półkrwi” kompletnie leży, kiedy weźmiemy pod uwagę niekonsekwencję autorki i dziury logicznie w stworzonym przez nią świecie. Wszystko dlatego, że Rowling nie do końca przemyślała koncepcję świstoklików i to jaką odegrają rolę w całej sadze.
Sposób czwarty: teleportacja
Ostatnim powszechnym sposobem przemieszczania się w świecie czarodziejów jest teleportacja. Pierwszy raz mamy z nią styczność w “Więźniu Azkabanu”, gdzie jest trzykrotnie wspomniana przez rozmaite postaci. Dopiero jednak w “Czarze Ognia” dowiadujemy się o niej więcej, m.in. tego że teleportacja jest niebezpieczna, bo nieudana grozi rozszczepieniem. Aby korzystać z tej metody trzeba zdać egzamin i uzyskać specjalną licencję. Teleportacja jest jednak najszybszą metodą przemieszczania się ze wszystkich znanych czarodziejom i umożliwia przeskoki na duże odległości. Im dalsza jest jednak odległość, tym większe jest ryzyko, że dojdzie do rozszczepienia.
Jak wiadomo istnieją miejsca do których nie można się teleportować, bo są zabezpieczone zaklęciami, np. Hogwart. Metoda ta, choć wygodna, przez wielu czarodziejów nie jest lubiana i z obawy przed rozszczepieniem, zastępowana jest innymi metodami. To by po części wyjaśniało dlaczego takie sposoby jak lot na miotle, czy sieć Fiuu mają w tym świecie rację bytu.
Teleportacja bez licencji raz niemożliwa, a raz możliwa
Problem z teleportacją pojawił się dopiero wtedy, gdy w “Księciu Półkrwi” J.K. Rowling wymyśliła teleportację łączną. Nagle okazało się bowiem, że osoba bez licencji może się jednak teleportować, wystarczy tylko że złapie się osoby, która dokonuje teleportacji. W ten właśnie sposób Dumbledore zabrał Harry’ego do domu Slughorna. Pytanie tylko jak to teraz pogodzić z “Czarną Ognia”, w której Artur Weasley zabiera dzieciaki na Mistrzostwa świstoklikiem, bo – jak wyjaśniła pani Weasley – te są za młode na teleportację i nie posiadają licencji. Jednocześnie Charlie, Bill i Percy używają tego samego dnia teleportacji.
Zgodnie z logiką pan Weasley powinien użyć teleportacji łącznej i zabrać dzieciaki od razu na miejsce, zamiast maszerować z nimi do punktu, gdzie czekał świstoklik. Oczywiście nie zrobił tego, ponieważ Rowling wymyśliła ten rodzaj teleportacji już po napisaniu “Czary Ognia”. Niestety nie zadbała przy okazji o to, żeby zachować sensowność i logikę wcześniejszych książek. Po prostu dodała do “Księcia Półkrwi” coś, co było jej akurat potrzebne.
Skoro wraz z licencjonowanym czarodziejem łącznie mogła się teleportować grupka osób, jak wytłumaczyć sens istnienia w świecie magii czegoś takiego jak świstoklik? W końcu działanie obu tych metod jest niemal identyczne. Myślę, że świstoklik może być po prostu taką alternatywą, popularną zwłaszcza wśród czarodziejów, którzy nie mają w swoim otoczeniu żadnej osoby z licencją na teleportację.
Sposób piąty: lot na fantastycznym stworzeniu
Oczywiście w świecie magii istnieją również inne metody przemieszczania się, jak choćby lot na jakimś fantastycznym stworzeniu. W serii Harry Potter ta forma podróżowania pojawiała się dość często. W “Więźniu Azkabanu” Harry latał na hipogryfie, w “Czarze Ognia” delegacja Beaxbatons przyleciała powozem ciągniętym przez skrzydale konie (abraksany), w “Zakonie Feniksa” Gwardia Dumbledore’a na testralach dostała się do Ministerstwa Magii, a w “Insygniach Śmierci” Harry, Ron i Hermiona polecieli na smoku. Zmieniały się rodzaje wykorzystanych stworzeń jednak lot zawsze pozostawał lotem. Taka forma podróżowania przypomina pod wieloma względami lot na miotle. Jesteśmy narażeni na działanie warunków atmosferycznych, a dodatkowo na kaprysy stworzenia, które przecież może okazać nam nieposłuszeństwo.
Sposób szósty: podróż zaczarowanym mugolskim pojazdem
W świecie magii w pewnych sytuacjach jest jeszcze dopuszczalne przemieszczenia się zaczarowanymi pojazdami mugoli. W serii jest przecież magicznie ukryty Ekspres Hogwartu, latający Ford Anglia, zaczarowany autobus Błędny Rycerz, czy też latający motocykl Syriusza Blacka. Każdy z tych pojazdów ma swoje unikalne cechy i podróż nim jest zupełnie inna. Rowling zadbała jednak o to, aby wykorzystanie tych metod w powieściach było sensowne i miało solidne podstawy.
Tak mniej więcej z grubsza wygląda kwestia przemieszczania się w siedmiu tomach Harry’ego Pottera. Jeśli jesteś ciekaw(a) jak z tą kwestią pojawiłem sobie ja sam (Marcin Dęga, autor DRUP), zachęcam do przeczytania drugiej części tego artykułu – oto świstoklik.